2009-02-19: Bloger-amator nie może konkurować z zawodowcem - wywiad na temat dziennikarstwa z Bogdanem Misiem

czwartek, 19 lutego 2009

Z okazji 4. urodzin polskiego Wikinews reporterzy tegoż serwisu postanowili przeprowadzić wywiady z zawodowymi dziennikarzami na temat kondycji współczesnych mediów i jakości samego dziennikarstwa. Poniżej przedstawiamy rozmowę z Bogdanem Misiem, jaka odbyła się drogą mailową.

W tym samym czasie przeprowadziliśmy rozmowę z Leszkiem Olszańskim. (Oba wywiady na jednej stronie)

Wikinews: Dzisiejsze media dzięki Internetowi, w otoczeniu sieci blogów, muszą zabiegać o uwagę czytelnika. Czy w takiej sytuacji można mówić jeszcze o misji mediów publicznych? Czy można zmienić kierunek ich rozwoju, aby mówienie o misji miało sens?

Bogdan Miś: Oczywiście, że można mówić o misji mediów publicznych. Należy tylko zmienić zasady ich finansowania (usunąć poza obszar konkurencji finansowej z mediami komercyjnymi); tylko to – po prostu – musi kosztować. Misję mediów publicznych musi w całości opłacać społeczeństwo i państwo.

Czy komercjalizacja powoduje, że wartościowe treści stają się mniej istotne w stosunku do tych, które czytelnika czy widza mogłyb przyciągnąć? Czy dla współczesnych wydawnictw priorytetem jest zarabianie, czy informowanie?

Powtarzam: media publiczne nie mogą być komercyjne. Nie mają prawa zarabiać na swojej działalności ani grosza. Dla tych mediów priorytetem musi być edukacja i informacja, ogólnie: komunikacja społeczna. Co innego z mediami – w szczególności wydawnictwami – komercyjnymi.

Sensacyjny styl tytułu, nie wspominając o treści, staje się ważniejszy od neutralnego charakteru informacji. Tu pojawia się pytanie o to, czy stawiające na neutralność media mają jakiekolwiek szanse przy krzyczących nagłówkach?

Mają. Dobrze sformułowany tytuł wcale nie musi być sensacyjny.

Media internetowe, podobnie jak tradycyjne, muszą się utrzymywać. A modelem wiodącym jest utrzymywanie się z reklam. Dla reklamodawców jest ważna liczba wejść, a więc "mocniejsze" tytuły zwiększają liczbę kliknięć. Ile zarabiają media na reklamie w stosunku do wpływów ze sprzedaży?

Profesjonalne redakcje dużych gazet zatrudniają (za spore pieniądze) specjalistów od robienia wyłącznie tytułów właśnie. Podobnie ważny jest sposób podziału tekstu na akapity, odpowiednio zredagowane śródtytuły itp.[...] Dlatego bloger-amator niemal nigdy nie może konkurować z zawodowcem jakością produkcji.

Nie rozumiem pytania – i prawdę mówiąc, jego sens mnie nie interesuje. Od tego są księgowi. Poza tym użycie słów „a więc” w pytaniu jest nieuzasadnione. Nie ma takiego związku.

Monitorując tylko tematy dotyczące Wikimediów, trudno mi nie zauważyć, że artykuły typu "Wikipedia ma problemy" są częściej odwiedzane, co widać po ilości komentarzy, niż newsy typu "twórcy Wikipedii organizują spotkanie w celu poprawienia jakości projektu". Ten sam problem widać chociażby w serwisie wykop.pl. Neutralne artykuły są letnie. Trudno jest odnosić wrażenie, że stosowanie chwytliwych tytułów, to nie celowe zabiegi przyjęte w redakcjach.

Jest sprawą dość oczywistą, że atrakcyjny (co nie znaczy wyłącznie sensacyjny) tytuł jest zachętą do czytania artykułu; to element rzemiosła dziennikarskiego, podobnie jak to, że zła (negatywna) wiadomość jest dla gazety lepsza (z punktu widzenia popularności) niż wiadomość dobra. Pragnę przypomnieć, że profesjonalne redakcje dużych gazet zatrudniają (za spore pieniądze) specjalistów od robienia wyłącznie tytułów właśnie. Podobnie ważny jest sposób podziału tekstu na akapity, odpowiednio zredagowane śródtytuły itp.; ale to jest właśnie warsztat, po to są (a raczej powinny być) studia dziennikarskie, by tego nauczyć. Dlatego bloger-amator niemal nigdy nie może konkurować z zawodowcem jakością produkcji. Rzecz jasna, bloger piszący nawet nieudolnie - powiedzmy - o seksie w gimnazjum, będzie miał dużo większe statystycznie wzięcie u publiczności od profesjonalisty piszącego np. o stosunkach chińsko-koreańskich. Ale co z tego wynika, ponad to, że publika jest głupia?

Niektóre z reklam wydają się dość perfidne, co widać chociażby w linkach przy słowach kluczowych w tekście, które prowadzą do ofert handlowych. Czy to nie jest pewnego rodzaju "wyścig zbrojeń" między informacją a reklamą?

Jest to perfidny i nieuczciwy chwyt twórców reklam.

Jest jeszcze jedna kwestia związana z funkcją dzisiejszych mediów, nie tylko internetowych. Coraz bardziej zaczyna przeważać element rozrywki. Zmierzamy coraz wyraźniej w stronę nastawionego na maksymalną konsumpcję McŚwiata. Nie sądzi Pan, że news staje się dodatkiem, a właściwie wstępem do zabawy, a demokratyzacja, jaka jest osiągana dzięki mediom staje się mniej istotna?

Jeśli sensem tego pytania jest konstatacja, że media coraz bardziej adresują swój przekaz do tępego, niewykształconego i łaknącego „uchachania” motłochu – to tak, obserwuję taki proces. Budzi on mój silny odruch wymiotny.

Dlaczego media kreują taką atmosferę wokół celebrities? Czy to nie będzie prowadzić do sytuacji budowania prestiżu i szerzej - bycia zauważonym dzięki sieci za wszelką cenę?

Bo motłoch – patrz wyżej – kocha plotki. Szczególnie z półki „krew i sperma”. Więc: nie „będzie prowadzić”, ale już prowadzi.

Czym dziś jest dziennikarstwo? Czym jest faktycznie profesjonalizm dziennikarza w sytuacji, gdy mamy dociekliwych, sprawnych językowo blogerów?

Dziennikarstwo (prawdziwe) nie sprowadza się ani do dociekliwości, ani do sprawności językowej. To, oczywiście, warunki konieczne uprawiania tego zawodu; ale bynajmniej nie dostateczne. Dziennikarz musi mieć jeszcze potężne własne zaplecze intelektualne (nie wystarcza dokumentacja tematu, ściągnięta z Internetu!).

Dziennikarstwo (prawdziwe) nie sprowadza się ani do dociekliwości, ani do sprawności językowej. To, oczywiście, warunki konieczne uprawiania tego zawodu; ale bynajmniej nie dostateczne. Dziennikarz musi mieć jeszcze potężne własne zaplecze intelektualne (nie wystarcza dokumentacja tematu, ściągnięta z Internetu!). Musi też mieć świadomość odpowiedzialności za słowo i twardy kręgosłup etyczny. Musi mieć przekonania. A poza tym – znajomość warsztatu. Słowem – długie lata nauki za sobą.

Znaczna część materiałów w dużych serwisach internetowych to przedruki za PAP-em czy IAR. Wydaje się, że coraz mniej czasu poświęca się na sprawdzanie wiarygodności tych informacji, aby je puścić w miarę szybko w stosunku do konkurencji. Czytając komunikaty za PAP-em czy IAR odnosi się wrażenie, że jednak interwencja redaktora w treść jest słaba. Co może zrobić czytelnik, nie wspominając o dziennikarzu, aby nie dać się nabrać na fałszywki, to znaczy przesyłane do agencji niepotwierdzane informacje?

„Przesłane do agencji niepotwierdzane informacje” ... Prawdziwa agencja prasowa nie zbiera bezkrytycznie informacji od byle pętaka. Agencja sama ich szuka. Weryfikuje je w kilku źródłach. Redaguje. Opracowuje. Jeśli robi inaczej – prędzej czy później zbankrutuje. A czytelnik jest w opisanej sytuacji oczywiście bezradny.

Jak dobre jest przygotowanie dziennikarzy, tych faktycznie wykonujących swój zawód pod kątem znajomości praw autorskich, w tym możliwości wykorzystywania materiałów na wolnych licencjach? Przykładowo serwis PAP Nauka w Polsce często korzysta ze zdjęć z Wikipedii, ale podpisuje tylko Źródło:Wikipedia (niedokładnie), nie odnosząc się do tego, że są one na wolnych licencjach i tego, (co jest wymagane w licencjach), że mają swoich autorów.

Znajomość prawa autorskiego w środowisku dziennikarskim jest niestety bardzo zła. Jedyny sposób by to zmienić – to przy każdej okazji wytaczać procesy i puszczać redakcje z torbami.

Na ile można mówić o niezależności dziennikarza w Polsce i z innego punktu widzenia – pracującego dla korporacji? Od czego zależy dziś to, czy jego materiał będzie zamieszczony w serwisie czy prasie papierowej?

Stopień niezależności dziennikarskiej jest – niestety – paradoksalnie przeciętnie dużo niższy niż „za komuny”. W tamtych czasach były czytelnie określone reguły gry, które my – wchodzący w ten zawód i uprawiający go – doskonale znaliśmy i umieliśmy wykorzystywać. Często z bardzo pozytywnymi skutkami dla formy: umiejętność pisania „między wierszami” to rzecz nie do przecenienia; dziennikarza było poza tym dużo trudniej się na stałe pozbyć, bo nawet osławiony „zakaz pisania” funkcjonował tylko o tyle – o ile: pisało się pod pseudonimem albo na nazwisko kolegi i jakoś to szło. Dziś jedyną regułą jest „reklamonośność” tekstu, albo inna „oglądalność”. Dziś także coraz częściej pisze się „pod marketing” albo „pod reklamę”: wpada jakaś głupawa panienka z odpowiedniego działu do redakcji i mówi „chłopaki, mam mieć tekst o nogach na przyszły tydzień, bo są reklamy butów”. I chłopaki, niestety, najczęściej piszą. Zamiast kopnąć pannę w odwłok.

Media – niestety – bardzo nie lubią się narażać silnym; bo słabym, to i owszem. Więc będą zawsze trudności z publikowaniem tekstów (wcale niekoniecznie ważnych tylko dla nielicznych czytelników, także tych ważnych dla każdego) na przykład antykościelnych, choćby najlepiej udokumentowanych.

Czy są tematy, których nie będą mimo swej wagi dla określonych, acz nielicznych kategorii społecznych w prasie zamieszczane, albo nie będą traktowane poważnie? Na co według Pana powinni zwracać uwagę redaktorzy w amatorskich serwisach informacyjnych, jakie tematy warto opisywać?

Media – niestety – bardzo nie lubią się narażać silnym; bo słabym, to i owszem. Więc będą zawsze trudności z publikowaniem tekstów (wcale niekoniecznie ważnych tylko dla nielicznych czytelników, także tych ważnych dla każdego) na przykład antykościelnych, choćby najlepiej udokumentowanych (jak długo pedofilstwo wśród księży było zamiatane pod dywan?). Będą kłopoty z naruszaniem rozmaitych tabu; proszę na przykład spróbować opublikować – nawet świetnie napisany i uargumentowany - tekst, dowodzący bezwartościowości rodziny, albo dowodzący, że seks jest wartością samą w sobie i nie musi mieć żadnego związku z prokreacją... Albo proszę napisać, że dekalog nie ma sensu...

A tematów nie doradzam. Jak ktoś nie umie ich znaleźć, to niech sobie wybierze inny zawód. Nie każdy musi być dziennikarzem. A obawiam się, że wielu dzisiaj dziennikarstwo uważa za sposób na autopromocję. Gardzę nimi.

Czyli podobnie jak w wyroczni delfickiej w redakcji, nawet tej wirtualnej, powinien znajdować się napis "Poznaj samego siebie", czyli w przypadku dziennikarstwa - swoją pasję. Maciej Żerdziński w krótkim opowiadaniu s-f "Malarze" opisał dwa typy ludzi - jedni malowali swoje wizerunki i zdobywali kobiety, inni kreowali rzeczywistość, ale sami pozostawali w towarzyskim cieniu. W przypadku dziennikarza opisanie jakiegoś problemu do zwrócenie uwagi czytelnika na dany, ważki problem. Wielu młodych dziennikarzy pewnie tę pasję posiada, ale zatraca ją stając się trybami korporacyjnej maszyny. Czy nie jest tak, że tylko najlepszym udaje się zachować niezależność i oprzeć się tendencji do "malowania własnej maski"?

Strasznie Pan to zawile opisuje. Pytanie - w swej istocie - jest banalne. Oczywiście, że odpowiedź jest twierdząca. Najlepsi są faktycznie najbardziej niezależni; cokolwiek znaczy słowo "najlepsi" i cokolwiek znaczy słowo "niezależni". A dziennikarz - przy okazji - nie ma kreować rzeczywistości. On ma ją opisywać i interpretować (choć opis ma zawsze pewne cechy kreacji, ale to zupełnie inna sprawa). A już to "malowanie własnej maski" brzmi mi mocno podejrzanie; czyżby chodziło Panu o tzw. lans? Lans jest bowiem całkowicie sprzeczny z profesjonalnym dziennikarstwem...

Cokolwiek te słowa znaczą dziś i znaczyć będą w przyszłości... Dziękujemy Panu za wywiad.

Wywiad przeprowadził Sebastian Skolik. Autorami pytań są także Tomasz Chabinka oraz Marcin Cieślak.


Bogdan Miś (u. 1936 w Warszawie) jest dziennikarzem i popularyzatorem nauki, w latach 90. był redaktorem naczelnym Informatyki, a nastepnie szefem działu matematyki i informatyki w Wiedzy i Życiu. Jest członkiem Komitetu Prognoz "Polska 2000 Plus". Prowadzi bloga Internetowy Obserwator Mediów.

Źródła

edytuj