Może zaczniemy nietypowo: dlaczego nie chcesz wystąpić pod własnym imieniem i nazwiskiem? Boisz się czegoś?

W ogóle to dzień dobry. Nie, powód jest inny. Pracując jako tłumacz mam do czynienia z informacjami wrażliwymi, jestem związany tajemnicą zawodową. Dlatego wybacz, nie będzie tu mrożących krew w żyłach opowieści... no, może jedna się znajdzie.

Jesteś tłumaczem medycznym w Wielkiej Brytanii. Tłumaczysz tylko Polakom?

Nie, tłumaczę również Rosjanom i Niemcom. Choć nie ukrywam, że Polacy to moja największa grupa. I bardzo różnorodna.

Rozumiem, że twoimi kilientami są osoby niemówiące po angielsku. Dużo ich wśród brytyjskiej Polonii?

Nie popełniaj tego błędu, który ja popełniłem na początku mojej pracy. Owszem, duża grupa to osoby z różnych wzgl≥ędów niemówiące po angielsku. Taka szaczególna podgrupa to todzice dzieci, które ułożyły już sobie życie w Wielkiej Brytanii mi ściągnęły najbliższych. Natomiast, możesz się zdziwić, duża część to osoby znające nawet nieźle język. Część z nich ma kłopoty ze zrozumieniem, zwłaszcza niestandardowych akcentów, inni mają ten dobrze wszystkim znany strach przed mówieniem, mimo że poradziliby sobie całkiem nieźle. Wreszcie wielu po prostu nire rozumie terminów medycznych i z tego powodu prosi o pomoc.

Łatwo się zostaje tłumaczem medycznym? Jaka była twoja droga do zawodu?

Łatwo nie jest. Trzeba mieć zrobiony kurs dla tłumaczy środowiskowych, jakiś certyfikat językowy – ja na przykład mam angielskie świadectwo maturalne, no i referencje, bez tego w Anglii nic nie załatwisz. Wiara w słowo pisane jest tutaj przemożna... Poza tym musisz przejść egzamin wewnętrzny w firmie, skupiony głównie na słownictwie medycznym. Jest on trudny i wielu kandydatów mimo jedwabnych wręcz referencji na nim pada. Mimo to zdarzają się poważne wpadki.

Jakiego typu?

Głównie z powodu niedoskonałej znajomości słownictwa medycznego. Podam taki przykład. Jeden z tłumaczy, człowiek o dużym doświadczeniu tłumaczy angielskie słowo "angina" jako anginę, co jest niepoprawne i może prowadzić do katastrofalnych skutków. Angielskie rozumienie anginy to choroba znana u nas jako angina pectoris, dusznica bolesna, rodzaj choroby wieńcowej. Naprawdę można w ten sposób wyprawić kogoś na tamten lepszy świat...

To ta mrożąca krew w żyłach historia?

Jeszcze może coś znajdę, rozumiem, że prasa żywi się krwią. Natomiast wracając do słownictwa, inne jest rozumienie przez Anglików i Polaków słowa "ręka". Dla nich konczy się na nadgarstku, dla Polaka aż przy barku. To też prowadzi do wielu nieporozumień.

Wsadzili komuś w gips łopatkę zamiast nadgarstka?

Nie przesadzajmy, choć można strawestować łacińskie powiedzenie i stwierdzić, że również błędy tłumaczy kryje ziemia.

Dość już o słówkach, mam niejako uczulenie już od podstawówki. Masz na pewno dobry wgląd w Polonię i jej problemy, prawda? Bardzo się różnimy od Anglików?

Każdy, który przjeżdża do Anglii, robi to z bagażem doświadczeń z Polski. Oczywiście, czasem to pomaga, czasem przeszkadza, sugerowałbym, że raczej to drugie. Przede wszystkim brytyjska i polska opieka zdrowotna są zupełnie odmienne, polsky i angielscy lekarze mają inne nawyki i przyzwyczajenia. Zaczyna się już na etapie diagnozy. Angielski lekarz bardziej wierzy dobrze przeproewadzonemu wywiadowi z pacjentemm i podstaowym badaniom, niż badaniom specjalistycznym, które przeprowadza się, kiedy naprawdę trzeba i zdecyduje o tym lekarz specjalista, zwany konsultantem. I o ile ból nadgarstka w Polsce kończy się natychmiastowym rentgenem, w Anglii niekoniecznie. Ma to oczywiście związek ze sporym niedoinwestowaniem brytyjskiego NHS, ale nie tylko, po prostu filozofia lekarza jest w tych dwóch krajach zupełnie onna.

I polscy pacjenci tak szybko się z tym godzą?

No niekoniecznie, są próby wymuszania świadczeń, zwolnień lekarskich, choć zkurat w tym przypadku nie jestn źle, zwolnienie z pracy stosunkowo łatwo dostać. Gorzej z jego przedłużaniem w nieskończoność. Pacjent musi wykazać się wolą leczenia, robić coś w tym kierunku.

Było jakieś życzenie polskiego pacjenta, które wprawiło w zdumienie angielskiego lekarza?

Niejedno (śmiech). Choć najbardziej wstrząsająca była scena, kiedy pani przyszła do lekarza i zażądałą zwolnienia z wuefu dla awojej córki. Pozwód – bo coś tam, dziewczę miało jakieś bóle tu i ówdzie. na samym poczatku muysiałem lekarzowi wytłumaczyć, co to jest zwolnienie z wuefu, co, uwierz mi, łatwe nie było, a później przekonać wściekłą matkę, że jej córeczka będzie m7usiała poćwiczyć i że będzie to odpowiedni zestaw ćwiczeń opracowany przez fizjoterapeutę. Miło nie było, bynajmniej. Niestety, dalej jest wielu ludzi, którym trudno przychodzi zrozumienie różnicy kulturowej.

Mimo że Anglia leży dalej w Europie, mimo brexitu?

Nie zapominaj, że to wyspa, co ma daleko idące konsekwencje na co dzień. Tu wszystko zawsze było inne niż w kontynentalnej Europie. Choćby sprawa bicia dzieci. Do konca lat osiemdziesiątych w każdej angielskiej klasie koło tablicy wisiała rózga, po angi9elsku cane, a nauczyciel lał ile wlezie, gdy było potrzeba. W Polsce formalne dzieci nie wolno bić od 1945, choć różnie z tym naprawdę bywało. I teraz popatrz co się stało: wystarczyło trzydzieści lat, żeby sytuacja zmienila się diametralnie, dziś, kiedy istnieje najmniejsze podejrzenie, że dziecko jest bite, natychmiast trafia do szpitala na oględziny, badania itp. Niekoniecznie musi mieć siniaki, wystarczy, ż ema podrapaną skórę w wyniku jakiegoś upadku i od razu wszczyna się dochodzenie.

Czy to tak jak w Norwegii, gdzie niesławny barnevernet rzekomo zabiera dzieci, gdy rodzice na nie krzyszą?

No nie aż tak, chyba jest w tym wieksza dawka zdrowego rozsądku. Choć niektórzy rodzice dalej burzą się, że nie mogą robić tego, co by chcieli i chodzi tu nie tylko o bicie. Miałem sytuację, że matka nie chciała zabrać dziecka do szpitala, mimo że stwierdzono u niego wadę serca. Skończyło się prozaicznie interwencją Children services.

Zabrali jej dziecko?

Nie, to nie Norwegia. Skończyło się, o ile pamiętam, specjalnym planem ochrony dziecka, który polega nba tym, że opieka społeczna nadzoruje rodzinę, rodzina nie może nigdzie podróżowac bez ich zgody. Ale zabranie dziecka rodzicom następuje stosunkowo rzadko, ale jednak się zdarza.

Nie da się porozmawiać o czymś przyjemniejszym? Współczuję ci takiej pracy...

Nie jest źle, bywają i sympatyczne momenty. Najbardziej lubię informowac ludzi, że nie mają raka. jedna pacjentka chciała mnie nawet z tego powodu zaprosić na wódkę. Niestety, moim wymogiem stawianynm mi pezez biura tłumaczeń, z którymi wspolpracuję, jest pełna anonimowość. Poza tym nie piję... Skoro już o nowotworach mówimy, muszę powiedzieć, że to najprzyjemniejsza i najbardziej wdzięczna grupoa pacjentów. Są pogodzeni ze swym losem, wiedzą, co ich czeka i najczęðciej starają się zachować pogodę ducha do ich ostatnich dni. Śmieją się, żartują, oczywiście, o ile mają siły na to. Jest to ciężkie o tyle, że zżywasz się z tymi ludźmi, pom to by pewnego dnia...

Nie musisz kończyć. I co dalej?

Czasem musze zawiadomić ich rodziny, co jest paskudne. Już wolę użeranie się z pijakami, którzy trafiają po północy na pogotowie... Kiedyś, kiedy wybierałem sobie zawód, z rozmyslem nie wybrałem takiego zawodu, by informować innych o nieszcześciach. Nie do końca się udało.

To w takim razie czego ci życzyć na koniec rozmowy?

Miłych pacjentów i lekarzy, bo z tym bywa różnie...

No niech będzie. najmilszych! Dziękuję za rozmowę.