2007-11-02: Czad: zatrzymanie działaczy Arche de Zoé

piątek, 2 listopada 2007

22 października 103 afrykańskich dzieci pomiędzy trzecim a ósmym rokiem życia miało odlecieć z lotniska w Abeche, leżącego blisko granicy Czadu z Sudanem, do Europy samolotem hiszpańskich linii lotniczych Girget. Dzieci znajdowały sie pod opieką Francuzów, z których sześciu było członkami organizacji humanitarnej Arche de Zoé a troje dziennikarzami relacjonującymi jej działania. Policja dokonała aresztowania opiekunów i członków załogi samolotu. Obecnie dziećmi opiekują się przedstawiciele ONZ, UNICEF i Czerwonego Krzyża. Organizacja Arche de Zoé utrzymuje, że "ratowała przed pewną śmiercią" sieroty z Darfuru oraz, że na prowadzoną działalność miała zgodę władz Czadu i Francji.

Afryka
Dzieci, które organizacja Arche de Zoé chciała wywieźć do Francji z Czadu, są w większości Czadyjczykami mającymi rodziców, a nie sierotami z Darfuru

—francuskie MSZ

Czadyjskie dzieci
Czadyjska dziewczynka

Na lotnisku w Vatry znajdującym się ok. 120 km od Paryża, 23 października czekały na dzieci francuskie i belgijskie rodziny. Organizacja twierdzi, że nie było tu mowy o adopcji a o udzieleniu im schronienia. Dzieciom miał być przyznany status uchodźców politycznych. Około 300 rodzin, które miały je przyjąć wpłacały na konto Arche de Zoé od 2,8 do 6 tys. euro. Zebrana kwota miała pokryć koszty akcji.

Francja zaprzecza, że udzieliła poparcia działaniom organizacji a MSZ poinformowało, że już w czerwcu odmówiło zgody. Prokuratura w Paryżu wszczęła postępowanie dotyczące nielegalnego pośrednictwa w adopcji. Jednak francuskie władze wyraziły zgodę na to, aby proces odbył sie najpierw w Czadzie.

Stephanie Lefebvre z Arche de Zoé twierdzi, że całe zamieszanie spowodowane jest tym, iż władze Czadu najpierw zgodziły się na przewiezienie dzieci do Francji, po czym w ostatniej chwili wycofały się z wcześniejszej decyzji.

Mahatma Abo Sileka, przywódca czadyjskiego ruchu oporu staje w obronie francuskich działaczy organizacji Arche de Zoé.

Abo Sileka stwierdził, że cała afera jest prowokacją przeprowadzoną przez służby specjalne Czadu z inspiracji prezydenta Idrissa Déby. Czadyjscy funkcjonariusze mieli zabrać około setki dzieci, owinąć je bandażami pozorując, że są ranne. Później mieli przedstawić się jako sudańscy przywódcy plemienni i przekazać dzieci pod opiekę organizacji humanitarnej, przedstawiając je jako sieroty pochodzące z Darfuru.

To sama policja Czadu miała przewieźć dzieci na lotnisko, by tuż przed odlotem upozorować zatrzymanie, które zapobiegło porwaniu. Według Mahatma Abo Sileka afera z działaczami Arche de Zoé ma być odpowiedzią prezydenta Idrissa Déby na wycofanie wsparcia międzynarodowego Francji i UE.

Niedługo po zatrzymaniu Francuzów i Hiszpanów, prezydent Czadu pojawił się w miejscu ich przetrzymywania, by wygłosić serię zarzutów pod adresem Francji i Unii Europejskiej. Podgrzewając tym antyeuropejskie nastroje mieszkańców jego kraju. Po zatrzymaniach nasiliła się antypatia do europejczyków. Obserwatorzy donoszą, że wszyscy europejczycy są traktowani w Czadzie z dużą wrogością, a przetrzymywanym w stolicy aresztantom grozi nawet lincz. Zagrożeni są oni wyrokami do 20 lat pozbawienia wolności i przymusowymi robotami. Obecnie w areszcie tymczasowym przebywa:

Od zatrzymanych działaczy Arche de Zoé odsunęło się większość organizacji międzynarodowych, jak również rządy ich krajów.

Nicolas Sarkozy podczas rozmowy telefonicznej z Idrissem Déby, potępił akcję członków Arche de Zoé oraz nazwał ją „nielegalną i nie do przyjęcia”.

Rama Yade, sekretarz stanu ds. praw człowieka poinformował, że "odpowiedzialni za ten skandal staną przed wymiarem sprawiedliwości".

Okazało się również, że dzieci które miały przyjechać do Francji nie są sierotami. "Bardzo szybko poznacie liczby, których nie mogę teraz podać, bo nie są jeszcze ostatecznie potwierdzone, ale one jasno pokażą, że większość dzieci jest Czadyjczykami i ma rodziców. Zostanie to potwierdzone przez międzynarodowe organizacje" - oświadczył Eric Chevalier, z francuskiego MSZ.

1 listopada pojawiło się oświadczenie Organizacji Narodów Zjednoczonych i Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża (ICRC), w którym napisano, że: "w wyniku przeprowadzonych rozmów, 91 dzieci wymieniło środowisko rodzinne składające się z co najmniej jednego dorosłego będącego bliskim krewnym".

Opinie

edytuj

"Chcemy, by było jasne: to odosobniony przypadek, będący rezultatem nieodpowiedzialnych działań. Nie należy łączyć tego odosobnionego przypadku z ważnymi wysiłkami humanitarnymi na wschodzie Czadu, w Afryce środkowej i Darfurze. Nie ma żadnego projektu ani finansowania ze strony KE dla tej organizacji" – powiedział Amadeu Altafaj, rzecznik Komisji Europejskiej.

"W najlepszym wypadku to neofici, odkrywający akcje humanitarne z żarliwością debiutantów, prący do przodu nie dbając o konsekwencje własnych poczynań. W najgorszym – to nieuczciwi awanturnicy, świadomie łamiący reguły, nie słuchający ostrzeżeń, nadużywający zaufania rodzin chcących „coś zrobić” dla sierot z Darfuru" - napisano we francuskiej gazecie La Croix w artykule pt. "Pomóc dzieciom – ale za jaką cenę?"

„Zdecydowanie potępiamy warunki, w jakich ta operacja została zorganizowana. Sąd w Paryżu prowadzi obecnie śledztwo, by wyjaśnić tę sprawę" - poinformował David Martinon, rzecznik Pałacu Elizejskiego. Powiedział on również, że prawo zakazuje Francuzom adoptowania dzieci z Czadu i Sudanu. "Prawo Sudanu i Czadu wyklucza adopcję dzieci przez cudzoziemców, a Francja respektuje prawa suwerennych państw" - stwierdził.

Oświadczenie w związku z aresztowaniem dziennikarzy wystosowała niezależna pozarządowa organizacja Reporterzy bez Granic, która walczy o wolność prasy, napisała w nim, że: "Władze wciąż nas nie słuchają, pomimo że jest jasne, iż nie powinni oni być łączeni z pracownikami organizacji charytatywnej".

Źródła

edytuj